Zwyczajna mama...
"Zwyczajna
mama" to mama zdrowego dziecka, która nie zdaje sobie sprawy,
jak wielkie ma
szczęście.
A dlaczego?
(...)
"Zwyczajna
mama" czytając gazetę o maluchach wie,
czego
można się spodziewać w danym okresie rozwojowym...
Mama
chorego dziecka przestaje czytać gazety...
Musi
być zawsze, by uczyć wielokrotnie od nowa umiejętności, które
przychodzą zdrowym dzieciom z łatwością. Wymaga to wieloletniej
pracy o efekcie niewiadomym...
Mama
chorego dziecka musi się przewartościować, by zauważyć rzeczy
ważne...
jej
dziecko jest wiele lat niemowlęciem, czasami pozostaje nim na
zawsze. Taka sytuacja wymaga od niej wiele cierpliwości, siły i
odwagi, by zmagać się z codziennością
i
by uczyć wiedząc, że i tak będzie upośledzone.
Przy
narodzinach chorego dziecka nie ma radości, tylko strach,
wyobcowanie i wielka niewiadoma. Poukładane życie w jednej chwili
wali się w gruzach!
W
tym trudnym momencie jest zazwyczaj sama, bo inni muszą się oswoić
z szokiem.
A
dziecko? Ono potrzebuje matki natychmiast!
"Zwyczajna
mama" odczuwa radość, spełnienie i dumę po narodzinach
zdrowego potomka.
Mama
niepełnosprawnego dziecka musi uczyć się akceptacji, aby móc żyć
dalej.
W
tym czasie "zwyczajna mama" cieszy się dzieckiem, widzi
pierwszy krok, pierwsze słowa,
widzi
jak pokonuje bez problemu kolejne szczeble rozwoju.
Mama
chorego dziecka musi nauczyć się żyć z myślą, że jej dziecko
nie dorośnie, nie założy rodziny...i pozostaje otoczenie, niestety
wciąż jeszcze mało tolerancyjne dla inności...
To
ją boli....
W
zasadzie obie są matkami-w tym nie różnią się wcale.
Natomiast
rozumienie świata i wartości, którymi się kierują oraz praca z
dzieckiem są diametralnie odmienne.
Walka
o każdą zdobytą umiejętność dziecka, konsultację, lek,
konieczny sprzęt czy fundusze na rehabilitację wyrabiają siłę
woli, determinację, szacunek dla istnienia samego w sobie i chyba
poznanie kolejnej tajemnicy tkwiącej w nas...
Ta
walka wyrabia też tęsknotę za wolnością, gdzie nie trzeba się
bać o jutro!
Natomiast
"zwyczajna mama" wie, że jutro jej dziecko będzie
dorosłe, samodzielne i zrozumiałe dla ogółu. W ich życiu jest
jeden "drobiazg", z którego istnienia często nie zdają
sobie sprawy-jak wielkie szczęście spotkało KAŻDĄ z nich:)
Mam dwie córki...zdrową Amelię i wyjątkową Haneczkę i doskonale pamiętam kiedy Amelka była mała. Jej pierwszy uśmiech, pierwsze słowa, moment w którym sama usiadła, zaczęła raczkować później chodzić....wszystko książkowo, w odpowiednim czasie. To było takie naturalne, oczywiste....A teraz z niecierpliwością czekamy na chociażby najmniejszy postęp w rozwoju Haneczki. Cieszymy się ogromnie z każdego uśmiechu, a każda nowa czynność, której nauczy się Haneczka jest dla nas cudem, w dosłownym tego słowa znaczeniu. Dwie córki, tak różne...a obie tak bardzo kochane:)